Niedziela Palmowa
Dzisiejsze święto zaczyna się od palm, okrzyków wesela i pieśni pochwalnych a kończy się na agresywnych wyzwiskach i męce na krzyżu: jakby dwa oddzielne światy w jednym. Znakiem, który spina te dwa światy: tajemnicę chwały i tajemnicę hańbiącej męki jest gałązka palmowa: oznaka tryumfu ale i męczeństwa, bo czy oddanie swojego życia z dobrej woli nie jest tryumfem nad tymi, którzy chcą je zabrać? Nic tak nie drażni wrogów Zbawienia jak gałązka palmowa tryumfu i męczeństwa.
Aleksander Sołżenicyn opisywał walkę ze znakami Zbawienia w Związku Radzieckim. Władze, które bardzo szybko doprowadziły kraj do nędzy i głodu zaczęły walkę propagandową z kościołem prawosławnym. Krytykowano złote kopuły cerkwi i stare piękne ikony i kadzidła w świątyniach podczas gdy dokoła robotnicy i chłopi cierpią biedę. Wtedy patriarcha cerkwi powiedział, że chętnie zasiądzie do stołu, porozmawia, dogada się i chętnie odda dużą część majątku na potrzeby biednych i głodnych. Władze sowieckie nawet nie chciały rozmawiać. Propaganda i nienawiść rozszalała się jeszcze bardziej i bojówki zaczęły grabić cerkwie z tego, co sami byli gotowi oddać. Tu nie chodziło o ratowanie kraju czy biednych, ale o zniesławienie, przysłowiowe przetrącenie kręgosłupa i zniszczenie autorytetu.
Ten sam spisek uknuty od wieków w piekle, polegający na odarciu z chwały i z autorytetu, dał o sobie znać już pod drzewem rajskim, kiedy zły duch chciał w oczach ludzi ograbić z chwały Boga i podważyć Jego autorytetem, ten sam spisek przewija się przez kolejne wieki. Tak właśnie faryzeusze i arcykapłani chcieli postąpić z Chrystusem. Mogli podburzyć motłoch, a posypałyby się na Pana Jezusa kamienie. Ale im nie zależało na tym, żeby się Chrystusa po prostu pozbyć. Chcieli wydać Go na ukrzyżowanie, na pogańską, haniebną śmierć. Chcieli, żeby stał się znakiem przekleństwa i sprzeciwu. Żeby ludzi na samą myśl o Chrystusie odwracali oczy ze wzgardą.
Podobne metody stosuje się i dzisiaj w różnych miejscach na świecie i to nie tylko względem wiary czy Kościoła, ale także wszelkich dzieł Bożych, np. rodziny, wartości cierpienia czy samego życia. Zmianę narracji z „hosanna” na „ukrzyżuj” możemy obserwować sami w ciągu jednego pokolenia. Cierpienie Bożego Sługi jest bolesne, ale „wola Pańska spełni się przez Niego”. Chrystusowi nie zabrano życia ani chwały. Oddał je dobrowolnie, a więc odzyskał je po wielekroć. Uczmy się podobnej postawy, kiedy świat zdaje się nie zostawiać wyjścia Sługom Bożym. Co oddasz – odzyskasz z mocą.


I (Wielki Czwartek msza wieczorna)
W czasie Mszy św. Wieczerzy Pańskiej Ewangelia nie opowiada o ustanowieniu Eucharystii. Nie musi opowiadać, bo to wydarzenie dokonuje się na żywo we Mszy św. Po co opowiadać, skoro możemy wprost w czymś uczestniczyć.
Wokoło nas pełno jest różnych słów. Można je podzielić na dwie grupy. Jedne są proste i jasne, np. czwartek, sąsiad, samochód, itp. Drugie są bardziej wzniosłe, mogą być nawet piękne, ale nie zawsze są jasne i różnie można je rozumieć. Są to: dobro, piękno, przyjaźń albo i miłość. One znaczą o wiele więcej niż te proste, ale nie dal wszystkich znaczą to samo. Mogą być różnie interpretowane. Co więcej, jeśli są używane źle to znaczy w złym celu albo przez złych ludzi, mogą stać się puste, mogą prowadzić do nadużyć a nawet do nieszczęścia. Te słowa to bardziej symbole czy też misteria-tejemnice. Kiedy chcemy zrozumieć albo wyjaśnić komuś tajemnicę, mówienie może być mało przydatne. Najlepsze są wtedy czyny, a więc znaki. Pan Jezus przez całe swoje ziemskie życie uczył o miłości. Mówił wiele w przypowieściach i pokazywał w cudach. W końcu klęknął przed uczniami i obmył im nogi. Klęknął przed Piotrem, który zaraz miał się Go zaprzeć i przed Judaszem, który Go zdradził.
W opisie stworzenia świata mamy w Biblii wymowny obraz. Ziemia najpierw jest pustynią i prochem. Pan Bóg sprawia, że wytryskuje źródło i wypływają z niego cztery rzeki i nawadniają ten piasek. Nawodniony piasek staje się błotem, z którego Bóg lepi ciało człowieka. Człowiek – owoc ziemi i pracy Stwórcy. Ten gest współpracy twórcy z ziemią powtarza się kiedy wytwarzany jest chleb: owoc ziemi i pracy człowieka. Natomiast krew krąży w człowieku jak życiodajny sok w winnym krzewie. Krew w Biblii oznacza życie. Pan Jezus – Pan i Nauczyciel – wszedł w rolę sługi, który podaje wodę, obmywa i zastawia stół. Stawia na stole chleb i wino – najprostszy i codzienny pokarm, który mocą Ofiary Krzyża staje się naprawdę Ciałem i Krwią Chrystusa. Przez swoje Ciało kładzie na ofiarę całe dzieło stworzenia, którego koroną jest człowiek, ofiaruje całe swoje człowieczeństwo. Przez Krew ofiaruje całe swoje życie ludzkie z jego trudami i cierpieniem i Boże życie wewnętrzne.
Czasem nabieramy przekonania, że im więcej się trudzimy przy czymś, im więcej się poświęcamy, tym bardziej mamy do tego prawo. Mowa tu o różnych dziełach materialnych i relacjach międzyludzkich, np. wychowanie dzieci. Mamy więc wiele z ducha pracy i działalności. Powinniśmy się jednak uczyć ducha ofiary, żeby umieć poświęcić koronę naszych dzieł, krwawicę naszego życia, tak jak Chrystus Pan w czasie Wieczerzy i Męki.


II (Wielki Piątek liturgia wieczorna)
Ten wielki dzień zasługuje na milczenie z szacunkiem. Liturgia dzisiejsza charakteryzuje się wielką ciszą, taką, jaka zaległa na świecie, gdy umarł Pan. To nie jest zwykła śmierć – Nieśmiertelny nie umiera z konieczności jak my, kiedy przyjdzie na nas pora. On sam oddaje swoje życie. Nie cierpi dlatego, że jest związany i bity, ale dlatego, że każdy cios przyjmuje dobrowolnie. Ten, który potrafi policzyć wszystkie włosy na głowie człowieka, który żywi ptaki niebieskie i przyodziewa polne lilie, bez którego wiedzy nawet wróbel nie spadnie na ziemię pozwala się dręczyć z miłości do ludzi.
Męka i agonia Wielkiego Piątku to długie godziny cierpienia. Ale w tych godzinach streszcza się historia cierpienia zadawanego Bogu przez Jego umiłowane stworzenie: od początku stworzenia aż do końca świata.
Pan Jezus pokazał nam za swojego ziemskiego życia wiele znaków. Wszystko, co robił: przypowieści, cuda, spotkania z ludźmi, wszystko to były znaki rzeczywistości duchowej i wiecznej: Zbawienia, które dokonuje się właśnie w świecie dusz. Podobnym znakiem jest męka Chrystusa, która dokonała się, choć mógł zbawić świat jednym swoim słowem. Miał zatem swój cel. Trudno słowami objawić miłość. Słowa wszystko zmieszczą i można je zawsze wypowiedzieć. Dzisiaj w natłoku słów stały się towarem niemal bezwartościowym. Kryzys, przez który spada wartość wszystkiego dotyka nie tylko ekonomii, ale przenika chyba cały świat. Ofiara Krzyża nigdy jednak nie straci na wartości: zawsze będzie mówić prawdę o tym, co dzieje się między człowiekiem a Bogiem. Do czego w skrajnym przypadku zdolny jest człowiek i do czego zdolny jest Bóg. Serce człowieka pozostawionego samemu sobie już od rajskiego drzewa może stać się prawdziwą fabryką kłamstwa i nienawiści. Serce Boże otwarte dzisiaj włócznią na krzyżu jest niewysychającym źródłem miłości i jej niegasnącym płomieniem.
Wszystko na świecie się kończy: życie człowieka, surowce naturalne, skończy się nawet energia słońca. Kończy się też nienawiść ludzka i grzech ma swoją granicę. Jest nią śmierć. Poza nią człowiek nie może sięgnąć swoją pomysłowością, wynalazkami, polityką a szczególnie swoją nienawiścią. Śmierć kończy wszystko, co ludzkie. Ale dla Boga, dla Jego miłości i miłosierdzia śmierć nie jest żadną granicą. Kto kocha nie boi się śmierci, bo miłość potrafi ją przetrwać, dlatego, że miłość jest z Boga. Wszystko, co pochodzi od Boga jest w stanie przetrwać śmierć. Dzisiaj zeszliśmy się razem pod Chrystusowym krzyżem w nadziei, że nie umrzemy całkiem, że On ochroni to, co dobre w nas przed śmiercią: Drzewo życia.


III (Wigilia Paschalna)
Wczujmy się w to, co odczuwały kobiety idące do grobu Chrystusa z wonnościami, kiedy jeszcze było ciemno. Wydawało się, że wszystko dobiegło kresu. Pan Jezus mówił jeszcze niedawno o sobie: Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem. Teraz ten nazwany Życiem po prostu leży w grobie. Ten, który nazwał się Prawdą i zapowiedział wiele wspaniałych rzeczy, teraz zamilkł i ciśnie się na usta pytanie czy to wszystko się w ogóle spełni? A co z drogą, którą się Jezus nazwał? Wydawało się, że okazała się ślepą uliczką. Na uwagę zasługuje bezradność tych kobiet – bohaterek dzisiejszej Ewangelii. Najpierw nie wiedziały kto im odsunie kamień, a potem, kiedy nie znalazły Ciała Chrystusa również były bezradne. Brzmi to jak koniec ślepej uliczki – granica, której już nie da się przekroczyć – mur nie do przebicia. Ale znalazła się jedna iskierka nadziei. Coś, co nie umarło mimo tego, że śmierć zdała się zwyciężyć. Była to miłość. Pogrzebać umarłych to uczynek miłości i miłosierdzia. Nie zdążyli tego zrobić dokładnie w Wielki Piątek, więc trzeba było dopełnić dzisiaj. Miłość nie ma wymówek, nigdy nie ustaje, miłość przynagla bezradne kobiety i nie każe im się martwić zawczasu.
Serca trzech niewiast idących od Jerozolimy po ciemku są dzisiaj jak trzy płomyki świec, które rozświetlają ciemności, tak jak widzieliśmy na początku Liturgii. Płonie w nich zwykła miłość, na jaką stać człowieka. Są jak panny mądre z przypowieści Pana Jezusa – idą z lampami miłości w sercach na spotkanie Oblubieńca. Oliwa nadziei zdała się wypalić w sercach ludzi, nawet apostołów. A panny roztropne ją jeszcze miały i właśnie one spotkały anielskiego posłańca jak weselnego drużbę, który im powiedział: Idzie Oblubieniec, młody i żywy, wyjdźcie Mu na spotkanie! Można powiedzieć, że przez tę wiadomość dolali oliwy do lamp ich serc, a te zapłonęły jeszcze jaśniej. I zaraz pobiegły do wieczernika, jeszcze tonącego w ciemności, i zaczęły rozgłaszać Dobrą Nowinę o zmartwychwstaniu. Zaczęły od płomyków lamp swoich serc zapalać serca Apostołów. Mokre od łez jeszcze nie od razu zaczęły płonąć wiarą i miłością. Poszedł Piotr do grobu mając serce jak dymiący kaganek, bo jeszcze nie zapłonął w nim ogień miłości. Ale coś zaczęło się od nowa – mur został przebity.
Wielu z nas mogłoby się spodziewać, że w tej Ewangelii ostatecznie pojawi się Pan Jezus Zmartwychwstały, ale nie zobaczyły Go oczami, choć płomyki ich serc spotkały się ze światłem żyjącego Boga. My – uczestnicy Liturgii – oderwaliśmy się na jakiś czas od telewizyjnych obrazów. Nasze ludzkie oczy nie widzą Pana Jezusa, ale jednak spotykamy Go żywego. Jak bardzo jesteśmy podobni z naszymi świecami do płonących serc niewiast.
Msza św. w dzień Zmartwychwstania
Tradycja podaje, że do Grobu Bożego przyszły trzy niewiasty, nosiły nawet te same imiona: trzy Maryje. Słyszeliśmy o tym w czasie Wigilii Paschalnej. Dzisiaj Ewangelia opowiada tę najpiękniejszą na świecie historię dalej. Maria Magdalena trafiła do Piotra i Jana. Zdaje się ona jeszcze nie Wierzyc w to, co się stało. Zdarza się, że nie umiemy powiedzieć, czy niezwykłe wydarzenie z życia bolo jawą czy snem? Zdaje się, że w sercach niewiast, choć już usłyszały dobrą nowinę, jeszcze odzywa się ludzka niepewność. Wystarczy, że Magdalena odeszła trochę od światła a już cień ogarnął jej duszę i widziała pusty grób oczami człowieka: zabrano Go i nie wiem, gdzie Go położono… Uczniowie pobiegli do grobu. O czym wtedy myśleli? O czym może myśleć człowiek, któremu powiedziano, że grób jego bliskiej osoby jest otwarty i pusty? Z Bożego Grobu jednak nie ziała ciemność i pustka, ale światłość i życie. Ta światłość oświeciła dusze Apostołów i choć i oni nie zobaczyli Chrystusa na własne ludzkie oczy, uwierzyli, że powstał z martwych. Otwarty grób stał się jak otwarte usta, które wołają: On zmartwychwstał!
Czy możliwe jest, by nie wierzyć w Zmartwychwstanie? Jest możliwe, Kidy jest się daleko od Jego znaków. W Rzymie jest Bazylika Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Są tam zebrane relikwie, pamiątki znaki męki i śmierci Chrystusa. A gdzie jest taka bazylika, w której są znaki Jego zmartwychwstania? A są to: kamień, na którym leżało Jego Ciało, Słowo Dobrej Nowiny, świadkowie, którzy sami Go spotkali, tchnienie przebaczenia, łamanie chleba, i wewnętrzny pokój, który jest nam przekazany. Gdzie to wszystko jest? Jest w każdym kościele strzeżone pieczołowicie podczas Mszy św. Czy możliwe jest nie wierzyć w zmartwychwstanie? Tutaj wśród znaków nie jest to możliwe, tak jak przy grobie uwierzyły niewiasty i Apostołowie. Ale jeśli się jest daleko od znaków? Daleko od ofiarnego kamienia, daleko od Słowa Dobrej Nowiny, daleko od świadków, daleko od łamania chleba i daleko od znaku pokoju, ogólnie daleko od kościoła, to jest się daleko od wiary a bliżej zwycięstwa śmierci. Kto jednak w niedzielny poranek wstaje i idzie do tych znaków, które mamy tu i każdym kościele, sam zbliża się do światła, oddala się od śmierci i przybliża do życia, wychodzi z ciemności i wchodzi do światła. Taki człowiek sam staje się świadkiem i może nieść tę radosną wiadomość bliźnim. Życie każdego, kto doświadczył zmartwychwstania ma się na życie. Kiedy wiem, że mam przed sobą życie, chce mi się żyć. W ten sposób Chrystus zmartwychwstały udziela nam trochę ze swojego życia. Dopełnieniem Ewangelii jest spotkanie w Komunii św. spotkamy Go żywego i to zaraz.

Kochani
W Piątą Niedzielę Wielkiego Postu przenosimy się do jerozolimskiej Świątyni i spotykamy tam Pana Jezusa. Oczyma duszy widzimy scenę, w której przyprowadzają do Niego kobietę pochwycona na cudzołóstwie. Wtedy Pan Jezus daje nam cudowna naukę na temat różnicy między sprawiedliwością Bożą a ludzką. 
Już na początku ludzie podających się za sprawiedliwych są zakłamani. Kobietę pochwycono na cudzołóstwie, a czy pochwycono ją samą? Gdzie się podział jej partner? Może był kimś ze znajomych ludzi z tłumu, a może kimś ważnym w mieście? Ludzkie zakłamanie to „wybiórcza” sprawiedliwość, która te same grzechy piętnuje u jednych a toleruje u drugich; oburza się na grzechy cudze, a przymyka oczy na własne. Tak zwana ludzka sprawiedliwość próbuje zastawić pułapkę na Pana Jezusa – los kobiety jest im obojętny, chcą upokorzyć Jego: czy zarzucą Mu, że broni cudzołożnicę, czy przyzna im prawo do samosądu i podpisze się pod ich obłudą? Mówią Mu o Prawie Mojżesza, które było wypisane na kamieniu, jakby miało być surowe i bezduszne. Zaczęło się od kamiennych tablic z Przykazaniami, a kończyło się na gradzie kamieni, który spadał na winowajców. Takie to „kamienne prawo” bez serca i ducha, prawo litery, o które można tylko głowę rozbić. 
Zamiast im odpowiadać Pan Jezus pisze palcem po piasku. Zastanawiamy się wszyscy, co Pan Jezus wtedy pisał? Ich własne grzechy? Imiona tych, którzy sami cudzołożyli? Wiadomo tylko, że kiedy to przeczytali to odeszli. A może było to nowe prawo miłości? Pan Jezus jest Bogiem, zna wszystkie grzechy i je zapisuje, ale nie na kamieniu lecz na piasku, tak że bardzo łatwo je zmazać, jeśli tylko człowiek do Niego przyjdzie. Pan Jezus nie puszcza grzechów przez palce, ale nie chce ich trzymać na zawsze. Mówi się, żeby zasługi bliźnich dla nas zapisywać na skale a ich winy względem nas na piasku. Pan Jezus zawiera z nami Przymierze: swoje Boskie zobowiązania wypisuje na kamieniu: na kamiennych tablicach Dekalogu. Ludzkie winy zapisuje na piasku, gotowy do przebaczenia. A czyni to dlatego, że sam jest Skałą, ale wie, że człowiek w swojej ułomnej naturze jest tylko ulotnym piaskiem. Bóg więcej bierze na siebie niż wymaga od nas. To jest Boża sprawiedliwość, która rozkłada prawa i wymagania proporcjonalnie, zależnie od słabości materiału, z którego powstaliśmy. Przecież człowiek z prochu powstał i w proch się obraca, tak jak za niedługo miała rozpaść się świątynia. Sypki piasek w palcach Pana Jezusa to nasze życie, które mija. Idźmy dalej i niech się od tej chwili zmienia na lepsze.
 

Kochani
Pan Bóg, kiedy posłał na świat swojego Syna, stworzył najpierw konieczne warunki dla Niego. Zły duch od początków ludzkości zastawia na każdego człowieka pułapkę tuż przy jego narodzeniu. Jest to grzech pierworodny i czyhająca śmierć. Bóg wybrał więc Maryję, ustrzegł Ją od grzechu pierworodnego i unicestwił te diabelskie sidła. Ale to nie wystarczyło, bo przecież Chrystus Pan przyszedł na świat jako człowiek w pewnym miejscu i czasie, na pewnym stopniu rozwoju ludzkości, a był to patriarchat. Dlatego powołał sprawiedliwego i wierzącego mężczyznę – św. Józefa. Powołał go, żeby otoczyć opieką Maryję z Dzieciątkiem, żeby dać im status prawnej rodziny, co wówczas było bardzo ważne, i żeby wypełnić obietnicę złożoną domowi czyli rodzinie króla Dawida. Powołanie Józefa do życia, udoskonalenie Jego człowieczeństwa, rozwój Jego wiary i sprawiedliwości stały się doskonałym dziełem Bożej Opatrzności, a więc darem Boga dla świata. św. Józef jest darem Boga dla świata, podobnie jak jego święta Małżonka.
Św. Józef, podobnie jak my, miał na sobie skazę grzechu pierworodnego, dlatego jego wiara, nadzieja i miłość nie mogły być doskonałe. Mogły być tylko po ludzku, na ile człowiek może, doskonalone. Świadectwem walki o własne udoskonalenie są wątpliwości i cierpliwość Józefa. Nie miał jasnego poznania, że Dzieciątko Maryi jest Synem Bożym, dlatego planował postąpić najlepiej jak mógł człowiek: nie tyle święcie, co po prostu sprawiedliwie. Tyle Panu Bogu wystarczyło, resztę dopełnił swoją łaską i niezwykłym objawieniem, w którym wyjaśnił wszystko Józefowi.
Św. Józef jest dla nas wzorem ludzkich cnót. Dużo się mówi w kościele o Cnotach Bożych: wierze, nadziei i miłości. Nie zapominajmy jednak, że są to tzw. „cnoty wlane”, a więc pochodzą z Łaski Bożej, którą Bóg rozdziela w sobie tylko wiadomy sposób ludziom, w których sobie upodobał. Nie zapominajmy, że jako ludzie, jesteśmy też dziełem Bożym i także stać nas na pewne cnoty, a są to: roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo. Nad tymi cnotami możemy zawsze pracować, ich możliwości należą do naszego ludzkiego „wyposażenia”, możemy własnymi siłami je pielęgnować. Bóg dopełni resztę.

Kochani
W czwartą niedzielę Wielkiego Postu słyszymy o Bogu – Miłosiernym Ojcu w przypowieści o synu marnotrawnym. Coraz głośniej mówi się o współczesnym młodym pokoleniu, że maja w życiu bardzo łatwo, żyją w dobrych czasach, w sumie wszystko im wolno, a nie są szczęśliwi. My Polacy lubimy narzekać z zasady, ale obiektywnie trzeba przyznać, że nie jest nam źle w porównaniu z latami poprzednich pokoleń. Żyjemy w społeczeństwie marnotrawnych synów i córek. Nie potrafimy być wdzięcznymi za to, co mamy, ale szukamy wiecznie „czegoś więcej” z pretensjami do Pana Boga i całego świata. Jesteśmy jak Naród Wybrany podczas wędrówki na pustyni: mamy w ustach mannę z nieba i wodę ze skały, a narzekamy wciąż na nasz los. Przypowieść dzisiejsza poucza nas, żebyśmy sami nie popadli w podobne kłopoty jakie miał marnotrawny syn. Czy rzeczywiście trzeba nam zejść między świnie i przymierać głodem, żebyśmy znów zatęsknili do Boga?
W Wielkim Poście brzmią w naszych uszach słowa Pana Jezusa, kiedy mówi, że do przewrotnego i zakłamanego pokolenia jest w stanie dotrzeć tylko jeden znak: Znak Jonasza. Równie dobrze możemy nazwać go znakiem syna marnotrawnego. Na czym miałby polegać ten znak? Na czymś w rodzaju śmierci i Zmartwychwstania. Tak jak Miłosierny Ojciec nie żałował połowy majątku, żeby czegoś nauczyć swojego syna i odzyskać go z powrotem, tak Bóg – nasz Miłosierny Ojciec nie zawaha się poświęcić połowy świata, żeby ludzie straciwszy wszystko co było skażone grzechem w końcu ocknęli się i wrócili do życia – duchowo zmartwychwstali. Czy chcielibyśmy fizycznie doświadczyć takiego znaku? Zapewne nie. Módlmy się o pokój, kiedy pokój jeszcze jest i armie nie stoją u naszych granic czekając na rozkaz. Módlmy się o deszcz, kiedy jeszcze chodzimy po trawie a nie po pustyni. Módlmy się o opamiętanie dla nas samych póki jeszcze los syna marnotrawnego znamy tylko z przypowieści albo z medialnych doniesień. Przypowieść, która dzisiaj rozbrzmiewa w całym katolickim świecie jest proroctwem losu, którego możemy uniknąć, jeśli już dzisiaj z żalem rzucimy się w ramiona kochającego Ojca. Naszym majątkiem jest czas. Nie pozwólmy, żeby został roztrwoniony, bo połowa Postu już przeminęła.

Kochani
W drugą niedzielę Wielkiego Postu znów wędrujemy z Panem Jezusem na górę. Tym razem też jest wysoka i też w oddaleniu od osad ludzkich. Jest to Góra Przemienienia, na której Apostołowie widzą Oblicze Boga. Wiemy, że Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo. Pokazał nam dzisiaj nasz pierwowzór, obraz doskonałości Boga. Zaprasza nas do tego, żebyśmy w Wielkim Poście przemieniali się na Jego wzór. Aby tego dokonać, trzeba się oddalić od tego, co Boży obraz w naszej duszy zniekształca.
Kiedy przyglądamy się na ten świat i jak on funkcjonuje zauważamy, że stajemy się coraz bardziej związani. Wiele zakupów dzisiaj łączy się z umowami. Firmy w ten sposób zyskują klientów. Towary robią się coraz gorsze, na tyle słabe, żeby klient jeszcze do sklepu lub serwisu wrócił. Podobnie działa sprzedaż ratalna albo kredyty. Nikomu nie chodzi o to, żeby klient kupił coś i poszedł zadowolony, ale żeby wciąż wracał. Dziś już się praktycznie nie sprzedaje tylko wynajmuje, klient staje się zależny, czasem wręcz musi, zwłaszcza kiedy wszędzie zakłada swoje konta, profile, i hasła. Wchodzimy z konieczności w liczne związki z tym światem, a przez to dźwigamy ciężary wielkie i nie do uniesienia: gorączkowo spoglądamy na wiadomości i zamartwiamy się choćby geopolityką, na którą nie mamy wpływu. Podobnie przerastają nas sprawy rodzinne, zawodowe, osobiste, bo wmawia się nam jak dużo możemy, a życie pokazuje coś zupełnie innego, nawet w odniesieniu do własnych dzieci. Dużo więc mówi się dzisiaj o różnych ucieczkach od problemów. Wielu ludziom wydaje się, że zmiana miejsca, otoczenia, sytuacji i warunków zawsze pomoże. Pomoże, to prawda, ale tylko na krótki czas. Ktoś mi kiedyś powiedział, że diabeł pakuje walizki przez trzy dni. Obojętnie gdzie chcemy uciec od problemów zmieniając miejsce, środowisko czy nawet całe życie, zły duch „dojedzie” do nas w trzy dni i problemy wrócą na nowo. Ostatecznie od siebie nie można uciec w żadnym kierunku... chyba że w górę. Trzeba na wzór Apostołów przyjąć zaproszenie do wejścia na górę wysoką i osobną. Oznacza to zajęcie naszych myśli sprawami Bożymi. Pomaga Droga Krzyżowa i Gorzkie Żale. Pomaga lektura Pisma Świętego i spokojnie odmawiany różaniec lub koronka.

Strona 1 z 75

logo

caritas

Liturgia na dziś

Copyright © 2025 Parafia Św. Józefa w Sandomierzu. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.
DMC Firewall is developed by Dean Marshall Consultancy Ltd