Kilka myśli na niedzielę
Poniedziałek 6 stycznia – Objawienie Pańskie
Nieżyjący już uczony Stephen Hawking [czyt. stiwen houking] napisał kiedyś, że my ludzie, chociaż badamy kosmos, powinniśmy przysłowiowo patrzeć pod nogi, czyli dosłownie obserwować świat, skupiać się na tym świecie, na którym żyjemy, bo jako niewierzący uczony innego nie uznawał. Tymczasem Papież Franciszek mówi, żeby brać przykład z Mędrców, którzy wpatrywali się w niebo. Nie chodzi tu jednak o badanie gwiazd i planet, bo ludzie badali je od najdawniejszych czasów i gwiazdy Chrystusa nie zauważyli. Chodzi o wpatrywanie się w prawdziwe niebo, czyli świat duchowy, w którym mieszka Bóg. Wpatrywanie się w niebo oznacza badanie rzeczywistości Bożej, kontemplację, wznoszenie ducha. Oni nawet nie znając Chrystusa już go szukali, bo każdy człowiek podświadomie szuka pomocy z góry. Odpowiedzi na najważniejsze pytania i lekarstwa na największe bolączki zazwyczaj leżą gdzieś poza granicami świata i kosmosu. Gdyby były w zasięgu ręki na świecie, to przecież świat by je zażywał. W poszukujących czegoś większego niż kosmos i głębszego, niż rozgwieżdżona noc, spełniają się słowa Psalmu: „Wznoszę swe oczy ku górze, skąd nadejść ma dla mnie pomoc?” Psalmista dodaje spontanicznie, że pomoc, której szukam zawsze jest „W imieniu Pana, który stworzył niebo i ziemię”. Tych, którzy rozglądają się w poszukiwaniu pomocy tylko po tym świecie papież nazywa „zakładnikami”, bo złapią oni cokolwiek świat im poda, choć prawdziwej pomocy nie doświadczą i najgłębszych pragnień rzeczami światowymi nie nasycą. Tymczasem spoglądanie w Niebo – Dom Boga, daje człowiekowi siłę do podjęcia poszukiwania i wyruszenia w drogę. Uczy widzieć Chrystusa, tam gdzie inni widzą tylko uroki tego świata. Co więcej, jednoczy ludzi, bo trzech Mędrców przybyło z różnych stron, niezależnie od siebie szukać jedynego Króla i Boga i spotkali się w tym poszukiwaniu. Nawiązała się też między nimi szczególna przyjacielska więź, bo jak mówi Tradycja, odtąd pozostali już razem i głosili wielkie dzieła Boże. Najpiękniejsze przyjaźnie i relacje międzyludzkie powstają, kiedy szuka się wspólnie prawdziwego Zbawienia.
Kiedy w końcu odnaleźli Zbawiciela i swojego Wspomożyciela w osobie małego Dzieciątka, upadli na twarze i oddali Mu pokłon. Człowiek zawsze czuje potrzebę adoracji, ustawienia sobie kogoś lub czegoś na piedestale. Mądry człowiek wybierze właściwie i odda pokłon Bogu, choć w takiej nikłej i małej postaci. Głupi człowiek odrzuci Boga, ale w tym samym czasie będzie się kłaniać byle czemu. Otwarte szkatuły Mędrców symbolizują tutaj ich otwarte serca. Ofiarujmy wraz z nimi Bogu całe bogactwo naszego wnętrza.
Niedziela 5 stycznia
Już po raz trzeci w ciągu kilku ostatnich dni wybrzmiewa ta sama Ewangelia: „Na początku było Słowo… a Słowo Ciałem się stało”. To jeszcze nic, dawniej Ewangelia ta była czytana na zakończenie każdej Mszy Świętej. Jak ważna i głęboka musi być, że nie jest do końca głębiona nawet jeśli słyszałoby się ją codziennie… Spróbujmy wypłynąć na głębię.
Jak wiemy, w czasach kiedy nie było telefonów komórkowych można było korzystać z budek telefonicznych. W największych miastach Ameryki, w najgorszych dzielnicach, gdzie walczyły między sobą gangi, dochodziło do przemocy i wandalizmu, budki telefoniczne były całe i nie zniszczone. Dlaczego? Bo nawet bandyci wiedzieli, że kiedyś taka działająca budka może uratować komuś z nich życie, kiedy np. trzeba będzie wezwać pogotowie. Niszczyli wszystko, ale telefonów nie, bo to było narzędzie, którego sami potrzebowali. A w jeszcze dawniejszych czasach, kiedy nie było telefonów, takim narzędziem było słowo. Można było pobiec po pomoc i poprosić słowem – inaczej się nie dało. Dlatego ludzie dawniej szanowali słowo, bo ono mogło ratować życie. Mogli się ciąć mieczami i mordować, ale nie kłamali, bo słowo było jedynym nośnikiem informacji i każdemu było potrzebne, jak ta budka telefoniczna. Dzisiaj trudno nam to zrozumieć, bo mamy obrazy, zdjęcia, filmiki, telefony… słowo stało się niepotrzebne, zastąpił je obraz, dlatego tak wielu ludzi nie szanuje słowa i słowom się już po prostu nie wierzy. Nikt nie rozpocznie żadnej akcji ratunkowej na czyjeś jedno słowo – raczej będą się zastanawiać i sprawdzać, czy ktoś sobie żartów nie robi. Takie jest słowo ludzkie – dzisiaj niewiele warte. Polityka i media, ale i nasze relacje międzyludzkie oduczyły nas szanować słowo i wierzyć słowu – bo słowa to tylko słowa, najczęściej jedno słowo przeciw drugiemu słowu. U człowieka bywa często tak, że na początku jest słowo, a potem jest inne słowo a w końcu jeszcze inne – od słowa do słowa; na słowie się zaczyna i na słowie kończy. U Boga jest inaczej. Kiedy Bóg daje Słowo, to prędzej niebo i ziemia przeminą, niż przeminą Słowa Boże. Słowo Boże jest jak deszcz, który spada na ziemię – nigdy nie jest bezowocne, nie istnieje taki deszcz, który niczego by nie zmoczył. U Boga w Słowie nie zmieni się ani jota ani kreska aż się wszystko spełni. U Pana Boga zaczyna się na Słowie, ale na Słowie się nie kończy – Słowo staje się ciałem i działa, bo wszystko co dobre stało się przez nie. Boże Słowo jest bardziej prawdziwe niż ludzka rzeczywistość. Nasze słowa rzeczywistość tylko opisują, a Boże Słowo tworzy rzeczywistość. Wszystko zachowuje się tak, jak Bóg powie. Jeśli chcemy być bezpieczni w świecie – przyjmijmy Słowo, które rządzi światem.
Kochani
Dzisiaj, w czwartą niedzielę Adwentu słyszymy już Dobrą Nowinę o Dzieciątku z Betlejem. W Ewangelii Maryja przynosi Je nam pod matczynym sercem, tak jak przyniosła Je do Elżbiety. Dzieciątko rozsiewa radość i pokój zanim się jeszcze urodziło. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale poświata już świeci na niebie i cieszy nasze oczy i serca. Czytania dzisiejsze roztaczają szczęśliwe wizje dla ludzi. Prorok Micheasz zapowiada przyjście Pana i Jego pasterską opiekę. Zapowiada dobrobyt ludzi, nad którymi Bóg rozciągnie swój płaszcz. Zapowiada także pokój. List do Hebrajczyków zapowiada z kolei Syna Bożego, który w ciele przychodzi, aby spełnić Wole Bożą. Wcześniej słowa Psalmu nawołują Boga do działania, wzywają Pasterza do owiec i Ogrodnika do winorośli, to znaczy, że wszyscy czekamy aż przyjdzie dobry Bóg i się nami troskliwie zajmie, tak bardzo brakuje nam opieki, która przypomina opiekę rodziców, jaką otaczali nas w czasie beztroskiego i szczęśliwego dzieciństwa. Obojętnie ile lat mamy, chcielibyśmy, żeby ktoś się nami zaopiekował i o nas zatroszczył. Bóg to zrobi i już się zbliża, żeby tego dokonać.
Żeby jednak wszystkie te szczęśliwe zapowiedzi się spełniły, potrzeba, żeby porodziła mająca porodzić. One się spełnią, ale tylko wtedy, kiedy Dzieciątko przyjdzie na świat. Spełnią się przez nowe życie, które się już poczęło i ma się urodzić. Tutaj jednak w dzisiejszym świecie pojawia się problem. Zdanie „kiedyś wszystko było prostsze” brzmi może jak komunał, ale jest w nim wiele prawdy. Kiedyś nowina o przyjściu nowego dzieciątka na świat była zawsze dobrą nowiną. Dzisiaj nie jest to już takie oczywiste. Mam wrażenie, że zły duch tak bardzo boi się przyjścia na świat Zbawiciela, że wytacza walkę każdemu nowemu życiu, podobnie jak postąpił król Herod. Nowe życie jest w mediach przedstawiane dość obłudnie. Z jednej strony rodzice małego dziecka mogą stać się świetnymi klientami, a z drugiej posiadanie większej liczby dzieci na siłę kojarzone jest z patologią. Wychowanie dziecka wiąże się z zadaniami nie do wykonania: kto z nas potrafi poświęcać się na 100% dziecku i jednocześnie pracować, troszczyć się o dom, albo o inne dzieci. Robi się wszystko, żeby temat nowego życia całkiem ośmieszyć, wykrzywić, przedstawić jako coś, co zwiąże i zniszczy życie dorosłego. Tymczasem czytania i dzisiejsza Ewangelia, choć mówią o Zbawicielu, to jednak można je odnieść do każdego nowego życia: tylko z niebo może wyniknąć jakiś pożytek dla społeczeństwa, pokój, opieka i troska. Tylko nowe życie może dać radość i przynieść poruszenie Ducha Świętego. Ewangelia o Dzieciątku chce przywrócić radość z nowiny o nowym życiu, które się może narodzić.
Kochani
Dzisiaj, w trzecią Niedzielę Adwentu przenosimy się nad Jordan, gdzie św. Jan udziela chrztu wodą i zapowiada Chrystusa, który będzie chrzcił ogniem. Występują tu dwa żywioły: woda i ogień. Przypatrzmy się im bliżej. Kiedy dany region dotyka klęska powodzi, to najpierw porywa to, co lżejsze i bardziej marne. Powódź oznacza najpierw wielki bród a potem wielkie sprzątanie. Woda wyniesie na zewnątrz wszystkie nieczystości i porwie każdy śmieć i każdy rupieć. Ocaleje tylko to, co solidne, a i tutaj okazuje się, że zmurszałe mury także się rozsuną. Podobnie działa chrzest z wody. Ma na celu poderwanie wszystkiego, co człowiek naskładał w swojej duszy. Ma na celu wypłukanie wszystkich brudów i nieczystości oraz sprawdzenie, który dom stoi na skale, a który na piasku. Chrzest z wody, a potem spowiedź, która jest jego następstwem i niejako przypomnieniem to wielkie sprzątanie, i dla grzeszników niemały kłopot, bo i nieprzyjemny zapach drażni sumienie. Bywa, że ktoś boryka się ze skutkami powodzi przez lata, tak jak nawraca się przez lata i ciągle jest poszkodowany. Ale po sprzątaniu i po powodzi można jeszcze pozostały „oczyszczony” dobytek odnowić, własną pracą lub przy pomocy życzliwych osób. Tak też jest i przy nawróceniu, choć woda oczyszczenia może zabrać wszystko, co do tej pory wydawało się bliskie i drogie, a okazuje się, że można nauczyć się żyć bez tego.
Z wodą św. Jan zestawia ogień, a nasze grzechy i wady porównuje do plew. Ogień wyrządza jeszcze gorszą szkodę niż woda. Natury ognia nie da się oszukać – on nie porywa, nie wyciąga na wierzch, nie wypłukuje, ale jak trafi na palny materiał to od razu go trawi i niszczy. To jest zapowiedź sądu ostatecznego, kiedy nie będzie już czasu ani możliwości odbudowania czegokolwiek po tym wielkim pożarze. Jedyne, co może ocaleć, to szlachetny metal, jak złoto, które wytopi się i jako jedyne oczyści. I dobre ciasto zostanie, bo z niego w gorącu może upiec się chleb. Tak właśnie mówi św. Jan używając przykładu najczystszej pszenicy, z której w połączeniu z żarem powstaje chleb. Ale trudniej przejść przez ogień niż przez wodę.
Oczyszczenie z wody (chrztu i spowiedzi) to dobra nowina dla nas, bo przecież Ewangelia jest dobrą nowiną. Woda, która wypływa z przebitego Serca Jezusa gasi płonący ogień: tak właśnie Miłosierdzie Boże gasi póki co nieubłaganą sprawiedliwość. Jak tu nie skorzystać z takiej odradzającej kąpieli miłosierdzia, zwłaszcza przed Świętami? Warto też zauważyć, że kto odpowiednio długi i często zanurza się w wodzie miłosierdzia, tego szaty stają się nasączone. W mokrej szacie można łatwiej przejść przez ogień sprawiedliwości.