Kochani
Dzisiaj w drugą Niedzielę Adwentu obchodzimy uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Pierwsze czytanie odsyła nas do Raju, do Boga, który przemierza stworzony przez siebie świat w poszukiwaniu człowieka. Imię „Adam” w języku hebrajskim oznacza „proch” albo po prostu „człowiek”. Oto człowiek sam w sobie, bez Boga, znaczy tyle, co proch. Kiedy Bóg szuka i pyta: „Adamie gdzie jesteś?” to pytanie może być rozciągnięte na wszystkich ludzi wszystkich czasów: „człowieku, gdzie jesteś?” odpowiedź człowieka zdaje się być absurdalna: próbuje ukryć się przed Bogiem. Człowieka, który sam chce decydować o sobie i z raju buduje sobie małe piekiełko drażni świętość Boga, którego jest wszystko uporządkowane. Dokładnie tak, jak sąsiada-bałaganiarza drażni uporządkowane podwórko pracowitego i zaradnego sąsiada. Dokładnie tak, jak niektórzy mieszkańcy dalekiej Rosji reagują w Internecie na filmy z Polski pisząc, że należałoby ten cały porządek zadbanych domów i podwórek porozwalać.
Zauważmy, że po grzechu pierworodnym człowieka Bóg odbywa coś w rodzaju sądu. Ogłasza człowiekowi konsekwencje grzechu – człowiek znał je zresztą wcześniej, zanim sięgnął po zakazany owoc. Wyrok jednak nie spada na człowieka, lecz na szatana. Dla człowieka zaś jest obietnica: Potomstwo niewiasty zmiażdży głowę węża, choć ten ugodzi Je w piętę. Odpowiedzią na grzech okazuje się dzieło miłosiernej miłości, które ma się zakończyć Zbawieniem. Ale dzieło to ma być przygotowane, już od Raju, przez dzieje Patriarchów, historię Ludu Wybranego, słowa Proroków i cierpienie Izraela. Wszystko po to, by ukształtować małą cząstkę Ludu Wybranego – tak zwaną „Resztę Izraela”, która ma być wolna od grzechu i jakiegokolwiek wpływu zła. Tylko w takiej małej czystej i świętej cząstce może przyjść na świat Bóg.
Widzimy w dziejach Zbawienia, jak kolejno Bóg oczyszcza swój Lud, jak odpada z ludu to, co skażone. Jak mała cząstka ma pozostać niepokalana? Czy chodzi o grupę ludzi, czy jedną rodzinę, a może o jedną Osobę? Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał Bóg do ojców i zawsze ich jakoś do tego przygotowywał, najczęściej przez specjalne oczyszczenie. W ostatecznych dniach przemówił do nas wyjątkowo – przemówił przez Syna, a więc przygotowanie też musiało być wyjątkowe. Wierzymy, że Bóg przygotował specjalną łaską Maryję na Matkę swojego Syna. Ona stała się niepokalaną Resztą Izraela, pełną łaski, a więc bez miejsca na jakikolwiek grzech, bez nieszczanego wpływu grzechu prarodzica, a więc niepokalanie poczęta. Kontemplujmy tę tajemnicę.

Kochani
Dzisiaj rozpoczyna się Adwent. Gdybyśmy dosłownie przetłumaczyli to łacińskie słowo to powiedzielibyśmy: Dzisiaj rozpoczyna się przyjście, oczywiście przyjście Chrystusa. Kiedy Pan Jezus wstępował do nieba nie zostawił żadnej przerwy w swojej misji. Od razu obiecał swoje powtórne przyjście. Przyjście Chrystusa Pana nie będzie podobne do tego, jak mama wpada do pokoju dzieci kiedy hałasy i krzyki i płacze przekroczą pewną granicę. Świat nie skończy się kiedy osiągnie jakąś „masę krytyczną grzechu”. Świat nie jest reaktorem atomowym, który wybuchnie w końcu jak się za bardzo nagrzeje. Czasy ostateczne nie zaczną się wraz z kataklizmami i strasznymi znakami. One zaczęły się już dawno, od momentu wniebowstąpienia. Cały czas trwa ostateczny adwent. Tak jak od momentu stworzenia świata Bóg zbliżał się dzień po dniu aż do dnia Zwiastowania i Bożego Narodzenia, tak i od momentu odejścia Chrystusa do nieba On się ciągle zbliża, aż w końcu przyjdzie w chwale.
Opis ostatnich dni świata z dzisiejszej Ewangelii rzeczywiście może brzmieć groźnie: będą znaki, moce niebios będą wstrząśnięte, a ludzie będą drżeć ze strachu przed morzem i jego nawałnicą. To wszystko nie oznacza zagłady, ale lęk przed nią. Zatem sposób przeżycia ostatnich dni będzie straszny tylko dla niektórych. Dla tych, których serca są za bardzo przywiązane do tego świata: są ociężałe na skutek obżarstwa i pijaństwa. W Ewangelii nie ma mowy, że Bóg zgładzi ludzi z powierzchni ziemi za pomocą kataklizmu. Jest tylko mowa, że ludzie mdleć będą i drżeć ze strachu, a więc wszystko zależeć będzie od usposobienia serca człowieka. Pan Jezus zachęca nas przecież do modlitwy: „Módlcie się, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego i stanąć przed Synem Człowieczym”. Skoro tragiczny los jest możliwy do uniknięcia, to nie może to być zagłada na skalę kosmiczną. Raczej trwoga będzie gościła w ociężałych od grzechu sercach ludzi.
W innym miejscu Pan Jezus zapowiada, że Jego przyjście będzie jak błyskawica, która świeci od jednego krańca nieba na drugi. Jeśli zaczniemy sobie wyobrażać przyjście Chrystusa jako ostatnie wydarzenie historii świata, to zrodzą się pytania o to, nad którym państwem czy miastem nastąpi to przyjście, skoro ludzie mają ujrzeć Jezusa przychodzącego na obłokach z góry? Benedykt XVI radził, żeby popatrzeć na przyjście Chrystusa jako na pierwsze wydarzenie nowego już świata: nowej ziemi i nowego nieba, w którym będzie życie wieczne. Tylko wtedy przyjście Pana będzie dostępne dla wszystkich na raz i każdego z osobna. Podnieśmy głowy z adwentowym wołaniem: „Przyjdź Panie Jezu!”

Kochani
Dzisiaj Pan Jezus bardzo sugestywnie opisuje koniec świata. Wydaje się, że jest to przesłanie, które ma napełniać lękiem. Tymczasem Ewangelia jest Dobrą Nowiną, zatem i wiadomość o końcu świata także taka jest. Jak więc taki groźnie brzmiący opis może być Dobrą Nowiną i dla kogo? Opisów dni ostatecznych jest w Ewangeliach wiele, ale dzisiaj mamy przed oczami ten od św. Marka. Spróbujmy się mu przyjrzeć i zrozumieć. 
Na początku mamy wzmianki o wielkim ucisku, podobnie jak w pierwszym czytaniu, o zaćmieniu słońca i księżyca, o spadających gwiazdach i wstrząśniętych mocach nieba. Rzeczywiście można zadrżeć ze strachu, jak sobie człowiek to wszystko wyobrazi. Koniec świata jednak nastąpi po tym wszystkim. Przychodzący Zbawiciel nie będzie wśród ognia, zniszczenia, gromów i kataklizmów. Będzie jak Bóg przychodzący w łagodnym powiewie do Eliasza. Przyjdzie tak jak wtedy przyszedł do uczniów po wodzie na jeziorze Genezaret, a fale się wtedy uciszyły i burza ustała. Kiedy Pan Jezus wstępował do nieba dwaj świadkowie w białych szatach powiedzieli do Apostołów, że ten sam Jezus przyjdzie z nieba tak samo jak do niego wstępował. A przecież Pan Jezus nie wstępował do nieba wśród błyskawic, gromów, kataklizmu i pożogi. Te wszystkie uciski i tragedie poprzedzające przyjście Chrystusa będą raczej jakimś ostatnim paroksyzmem, atakiem szału tego świata, a nie wojowniczymi siłami Bożego Królestwa. To raczej ten świat będzie się miotał zanim Bóg ostatecznie położy go pod swoje stopy, a jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć. 
Kiedy czytamy Ewangelię i poznajemy osobę Pana Jezusa, wierzymy w Niego, kochamy Go i tęsknimy za Nim. Chcielibyśmy Go zobaczyć. I zobaczymy Go właśnie wtedy. Czy możemy wierzyć, że Pan Jezus, który przyjdzie w chwale będzie inna Osobą, lub będzie miał inny charakter niż wtedy, kiedy chodził fizycznie po ziemi i opisywali Go Ewangeliści? Przecież będzie to ten sam Bóg-Człowiek: ten sam, który potrafił pogonić biczem kupców ze świątyni, ale i ten sam, który przebaczył płaczącej grzesznicy. Oczywiście wtedy będzie za późno na nawrócenie i prośby. Wtedy tak, ale teraz – nie. Póki żyjemy i póki trwa ten świat poznajmy Pana Jezusa, bądźmy jak najbliżej Jego Serca, żeby nie odrzucił nas, kiedy przyjdzie, ale rozpoznał jako swoich. 
Mamy uczyć się od drzewa figowego, którego liście są zielone, a owoce słodkie. Moment przyjścia Chrystusa zdaje się więc przypominać lato pełne słodkich owoców. Człowiek może nauczyć się od drzewa jednego: wydawania słodkich owoców i nie marnowania żywej wody, którą jest podlewane.
 
Kochani
Dzisiaj obchodzimy uroczystość Chrystusa Króla. W związku z tym pojawiają się myśli o królestwie, dynastiach, insygniach i koronie. Jest i w Polsce grupa ludzi, która zastanawia się, kto byłby teraz prawowitym dziedzicem korony polskiej? Poszukałem trochę i znalazłem trzy odpowiedzi. Gdyby poszukać potomka naszych Piastów to byłby nim Henryk Donat Heski, żyjący w Skandynawii mający około 60 lat. Gdyby poszukać żyjącego potomka Jagiellonów, to byłby nim obecny król Holandii Wilhelm Aleksander z dynastii Orańskiej von Nassau. Gdyby zaś pójść za słowami Konstytucji 3 Maja, która mówiła, że władcami polski mają być następcy Sasów, to wówczas nie mielibyśmy żadnego króla, bo ostatni ich potomek Emanuel Maria Wettin zmarł bezdzietnie w 2012 r. To są sprawy dla jednych niepotrzebne, dla innych sentymentalne, a dla innych zupełnie śmieszne. Ale są ludzie, którzy uważają, że królowie byli z namaszczenia Bożego i nie trzeba ich wybierać czy ustanawiać: przejmują władze jeden po drugim na zasadzie „umarł król – niech żyje król”. 
Tęsknota za wielkim Królestwem Polskim od morza do morza jest raczej myśleniem życzeniowym. Czasem nasze pragnienia czy dążenia są tak dalekie od spełnienia, że wracają w postaci marzeń o idealnym świecie, który nie przyjdzie. Pisał o tym już św. Augustyn w dziele O Państwie Bożym, w którym opisywał Boże i ludzkie królestwo. Wiadomo, że każde królestwo dąży do tego, żeby mieć wewnętrzny i zewnętrzny pokój. Św. Augustyn pisze, że obywatele ludzkiego królestwa, a więc ci przywiązani do świata doczesnego, chcą osiągnąć pokój przez zaspokojenie pragnień. Jeśli mam to, co chcę, jestem spokojny, a jak nie mam to się złoszczę. Tak postępujący człowiek ma mentalność doczesnego króla, obojętnie kim jest z zawodu. Augustyn dodaje, że to nie tylko ciało jest przyczyną nieuporządkowanych pragnień, tak wszyscy wiemy. Ale wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że najbardziej niszczące pragnienia i największe niepokoje pochodzą z naszych dusz. Dusza to anima a złości to animozje. Te wewnętrzne złe pragnienia duchowe są gorsze dla człowieka, niż te cielesne. Tymczasem wierni, którzy należą do Królestwa Bożego uzyskują pokój w sobie i dokoła siebie wtedy, kiedy spełnia się wola Boża, bo to Chrystus jest ich królem. Nie na darmo w modlitwie Ojcze Nasz zaraz po słowach: Przyjdź królestwo Twoje padają słowa: bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Zgoda na Bożą wolę, zapanowanie Bożej woli w moim świecie, który codziennie buduję, to prawdziwy pokój i prawdziwe królestwo Chrystusa, a nie nastawianie pomników czy nawieszanie banerów z Chrystusem w Koronie. 
Św. Franciszek z Asyżu podczas modlitwy w częściowo zrujnowanym kościółku św. Damiana miał widzenie Chrystusa, który prosił, żeby naprawił, odbudował Jego Kościół, a więc Jego Królestwo. Franciszek zrozumiał to dosłownie. Jechał wtedy konno do sąsiedniej miejscowości z belą drogiego materiału, który zamówił jakiś handlarz. Jednak zamiast odstawić do handlarza młody Franciszek sprzedał materiał i konia i pieniądze podał przez okienko kościółka mnichowi. Była to wielka suma, mnich się wystraszył i dowiedziawszy się kto to zrobił, poszedł i oddał to wszystko ojcu św. Franciszka. I zaczęła się z tego wielka awantura. Franciszek przekonał się, że Pan Jezus jako Król nie potrzebował bogactwa lecz ubóstwa i zrozumiał, że Królestwa Bożego nie odbuduje się myśleniem życzeniowym, poddawaniem pomysłów, które mają wykonać cudze ręce i naprawianiem cudzymi funduszami. Zamiast tego Franciszek założył na siebie prosty habit, który – kiedy się go rozłoży – ma kształt hebrajskiej litery TAW, a więc krzyża. Dosłownie przyodział się krzyżem Chrystusa umęczonego króla, jak w dzisiejszej Ewangelii. 
Pan Jezus po ludzku był w prostej linii potomkiem Króla Dawida, być może wtedy głównym żyjącym. Herod i jego rodzina byli uzurpatorami a Piłat – okupantem. Na zasadzie następowania na tron syna po ojcu Pan Jezus mógł rzeczywiście być wtedy prawdziwym Dziedzicem tronu. Piłat nie zdawał sobie sprawy, że ten biedny skazaniec, którego przesłuchuje faktycznie teraz rządzi światem i sądzi świat z jego grzechów i zaraz ten Syn Człowieczy zasiądzie na tronie między niebem i ziemią, jak zapowiadał prorok Daniel w dzisiejszym pierwszym czytaniu. 
Kiedy wiele wieków wcześniej prorok Samuel namaścił Dawida na króla, Dawid został giermkiem i sługą ówczesnego króla Saula. Jaki wielki kontrast istniał między nimi. Saul ciągle wściekły, nie cieszący się z niczego, nawet ze zwycięstwa, pomiatający poddanymi i Samuelem. Dawid w tym samym czasie ubogi, skromny, ale zawsze uśmiechnięty i spokojny, grający królowi psalmy na harfie i rozsiewający dokoła swój wewnętrzny pokój. Ludzie myśleli, że został związany i wyśmiany, że nic nie wyszło z jego planów. Faryzeusze, Piłat i Herod tryumfowali ale pokoju nie mieli. Nadal byli duchowymi niewolnikami goniącymi za spełnieniem pragnień. Chrystus w momencie największego cierpienia miał pokój w sobie i roztaczał go wokoło. Rozejrzyjmy się dokoła, gdzie panuje wciąż królestwo ludzkie, którego obywatele ciągle chcą czegoś innego i nowego, zawsze w pogoni, walce i zawsze w nerwach. A gdzie panuje królestwo Boże, w którym Wola Boża spełnia się mimo niepowodzeń i biedy i daje pokój swoim wiernym. 
 
Kochani
Dzisiaj Pan Jezus chwali postawę ubogiej wdowy, która wrzuciła do skarbonki świątynnej na ofiarę przysłowiowy „wdowi grosz”, a więc wszystko, co miała na swoje utrzymanie. 
W realiach dzisiejszego świata ta Ewangelia bywa niezrozumiana. Współczesny świat prowadzi dzisiaj walkę o życie, jednak nie o samo życie, ale o jakość życia. Z jednej strony wydaje się to kierunek słuszny: nie wystarczy przecież, żeby ktoś żył, warto jeszcze mieć podstawowe środki na utrzymanie, cieszyć się w miarę dobrym zdrowiem, mieć gdzie mieszkać, itp. Trudno nam określić, gdzie przebiega granica godnego i przyzwoitego poziomu życia. Przecież w miarę rozwoju cywilizacji „jakość życia” staje się coraz bardziej wymagająca. Dzisiaj godne życie to nie tylko mieć coś do jedzenia i miejsce do spania. Dzisiaj godne życie domaga się urządzeń elektronicznych, dostępu do Internetu, dobrze płatnej pracy, mieszkania, samochodu, możliwości sterowania własnym losem, choćby w sprawach rodzinnych, urlopu, rozrywki na odpowiednim poziomie, itp. Walka z biedą czy też walka o podniesienie jakości życia przypomina walkę z wiatrakami, albo dążenie do linii horyzontu: jak daleko nie zajdziemy i tak horyzont leży wciąż przed nami, a my uparcie dążymy dalej i dalej. 
Myślę że współczesnemu człowiekowi goniącemu za coraz lepszą „jakością życia” dzisiejsza Ewangelia może wydać się niezrozumiała. Oto Pan Jezus pozwala na to, żeby wdowa, która sama potrzebowała wsparcia i pomocy, pozbawiła się ostatniego grosza dorzucając do skarbca skąpanej w złocie świątyni. Czego chce nas nauczyć Chrystus przez tę całą sytuację? Wydaje się, że Pan Jezus chce pokazać, że w gonitwie za poprawą jakości życia nie wolno nikomu zabronić rezygnacji z przyjemności, nawet nie tych zbędnych, ale tych niezbędnych. Trzeba wszystkim pomagać, ale nie wolno nikomu zabronić heroizmu, to znaczy heroicznej miłości, która prowadzi do wyniszczenia siebie. Dobre jest życie na godziwym poziomie, ale jeśli kogoś stać na heroizm krańcowego poświęcenia, to nie wolno mu jakości życia narzucać, ale należy pochwalić i podziwiać heroiczną postawę. W przypadku wdowy z dzisiejszej Ewangelii chodziło o heroiczne ubóstwo, ale można w ten krańcowy sposób praktykować także inne cnoty i rady ewangeliczne. 
Chrześcijanin to człowiek, który broni życia, jego wartości i jego godności. Ale jednocześnie ten sam chrześcijanin oddaje swoje życie, poświęca się w sposób heroiczny – bohaterski, gdy znajdzie wartość cenniejszą od życia, a jest nią miłość Boża.
 

Strona 5 z 75

logo

caritas

Liturgia na dziś

Copyright © 2025 Parafia Św. Józefa w Sandomierzu. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.
DMC Firewall is developed by Dean Marshall Consultancy Ltd