Kilka myśli na niedzielę
Kochani
Dzisiejsza Ewangelia opowiada o rozesłaniu Apostołów na misję głoszenia Ewangelii. Pan Jezus rozsyła ich po dwóch. Ten podział grona Apostołów na pary jakoś się utrwalił i nawet jak Ewangelia wymienia Dwunastu, to zazwyczaj parami: Piotr i Jan, Jakub i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz. Być może oni w tych parach lepiej się znali, może razem tworzyli coś w rodzaju drużyny, albo i przyjaźni. W każdym razie takie ludzkie relacje potrzebne są, a nawet niezbędne do głoszenia Ewangelii. Po pierwsze dlatego, że tamtejsi ludzie mieli zakodowane prawo dwóch świadków. Jeśli dwaj ludzie zgodnie o czymś mówili, to było traktowane jako wiarygodne świadectwo – jeden może sobie wszystko zmyślić. Po drugie oprócz miłości Boga, Ewangelii i charyzmatów czyli darów, którymi może poszczycić się głosiciel, potrzebne są jego zwykłe ludzkie zdolności. Słabym świadkiem jest ten, kto prawi najpiękniejsze kazania, a po ludzku nie potrafi dogadać się z drugim człowiekiem. Słabym świadkiem jest człowiek nieznośny dla bliźnich i taki, który nie znosi bliźnich. Na nic piękne słowa, jeśli dom jest skłócony, jeśli nie potrafię uszanować bliźniego, albo wręcz dogadać się z drugim człowiekiem. Jest to pewien sprawdzian wiary.
Ks. Węgrzyniak zauważył, że Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii wręcz nakazuje traktować ludzi na różne sposoby. Dzisiaj mówi się, że każdy ma prawo do swoich poglądów i to jest prawda, ale nie zapominajmy, że co innego jest szanować odmienne poglądy, a co innego wspólnie pracować czy budować coś razem. W Skrzypku na dachu Żyd Tebjew powiedział: czy ryba i ptak mogą się pokochać? Mogą, ale gdzie zbudują wspólne gniazdo? Pismo Święte mówi dosadniej: nie wprzęgaj się w jedno jarzmo z bezbożnym. Ludowe przysłowie mówi: „nie siadaj ze sprzeką (człowiekiem kłótliwym) nad rzeką”. Poemat Dezyderata dodaje: unikaj głośnych i napastliwych, bo są udręką duszy. Nie każdy się wszędzie zmieści, nie każde towarzystwo jest budujące, nie z każdym da się dojść do wspólnego celu, a więc nie dla każdego jest miejsce we wspólnocie wierzących. Gdzie można dojść z człowiekiem, któremu się nic nie podoba i zawsze jest pod prąd? Mało tego, że wspólnota wymaga określonych ludzi, Pan Jezus nakazuje wręcz odciąć się od takich, którzy mogliby głoszeniu Ewangelii zaszkodzić. Jak widać Panu nie chodzi o liczby i rzesze, ale o dobrych ludzi, z którymi da się współpracować.
Wreszcie na koniec wspomnijmy o środkach i zapasach. Nam się po ludzku wydaje, że naszymi wysiłkami zdziałamy wiele. Tymczasem Pan Jezus sam obdarowuje uczniów mocą i nie każe gromadzić niczego, co mogłoby nas przekonać, że poradzimy sobie sami.
Kochani
Dzisiejsza liturgia słowa skupia się na tym, ze nie zawsze wszystko się udaje tak jak to sobie zaplanujemy, nawet jeśli planujemy dobre dzieło. Już do proroka Ezechiela Pan Bóg mówi, że posyła go do ludu o bezczelnej twarzy i zatwardziałym sercu. Słowo Boże wyraźnie wspomina, że Pan Bóg podniósł Ezechiela na nogi. Czyżby prorok padł załamany? Otóż Pan go podnosi i mówi, że wcale nie chodzi o prorocki sukces, o masowe nawrócenie. Pan Bóg jakby nie zważał na to, czy ludzie posłuchają proroka czy nie, mają po prostu wiedzieć, że „jest prorok w Izraelu”. Co znaczą te tajemnicze słowa? Mówi Pismo Święte w innym miejscu: jak mieli się nawrócić, jeśli o Bogu nie słyszeli? Jak mieli słyszeć, jeśli im nikt nie głosił? Pan Bóg jest sprawiedliwy. Jeśli będzie sądził ludzi, nagradzał za posłuszeństwo a odrzucał za opór, to przecież najpierw zadba o to, żeby ludzie mieli kogo posłuchać lub przed kim się oprzeć. Do zbawienia potrzeba środków i w tym czytaniu Bóg te środki zbawienia każdemu gwarantuje, drogę do zbawienia przed każdym otwiera. Na tym polega dobra nowina, że nie ma tutaj ludzi pokrzywdzonych, każdy w życiu spotka proroka: czy go posłucha to już inna sprawa, ale każdy bez wyjątku dostaje szansę na zbawienie.
Św. Paweł działał już w Nowym Testamencie, ale miał w sobie ducha prorockiego. Także borykał się z wielkim sprzeciwem i oporem ze strony ludzi. Ten opór uznawał jednak za łaskę, bo moc w słabości się doskonali, a poza tym, gdyby wszyscy się gwałtownie nawracali, to mógłby wpaść w pychę i przypisywać sobie wielki sukces. Była taka scena w Dziejach Apostolskich, w której św. Paweł przemawiał na Areopagu w Atenach. Miał przed sobą wówczas naukowa śmietankę intelektualnej stolicy świata. Po ludzku jego przemówienie było wielką szansa i wielką porażką. A nawróciły się w sumie dwie osoby. Okazało się, że zapewne o te dwie osoby chodziło Panu Bogu. Św. Paweł napisał: najchętniej będę się chlubić z moich słabości.
W Ewangelii z kolei Pan Jezus przemawia do swoich rodaków z Nazaretu. Ci wytykają grzechy Jego krewnych i traktują Go wyłącznie jak człowieka. Za to wielkie dzieła dokonują się w sąsiednich miejscowościach. Pan Jezus doświadczył wszystkiego, co ludzkie oprócz grzechu. Widać więc, że porażka jest częścią naszego życia, że nie wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Dlaczego więc reagujemy nerwowo, wybuchamy złością, odreagowujemy agresją nasze niepowodzenia? Pan Jezus otwiera przed nami nowe horyzonty i kieruje na inne drogi. Wiele dobrych dzieł działoby się w naszym życiu, gdybyśmy dobrze korzystali z lekcji naszych porażek.
Kochani
Słyszymy dzisiaj o wydarzeniu uciszenia burzy na Jeziorze Genezaret. Często mówi się o przypowieściach ewangelicznych i zwraca się uwagę na to, jaką naukę moralną w sobie niosą. Dzisiejsza Ewangelia to nie jest przypowieść: to prawdziwe wydarzenie, które zamyka nasze usta, a jedyne co mogą one wypowiedzieć, to oddać chwałę Bogu i wyznać wiarę w to, że Bóg jest z nami.
Pierwsze czytanie odsyła nas do Księgi Hioba. Znamy jego historię: był to człowiek wierny i pobożny, co do którego Pan Bóg pozwolił, aby szatan dotknął go wielkim nieszczęściem i cierpieniem. Przyjaciele, którzy przychodzili do Hioba mówili mu, że skoro cierpi, to znaczy, że ponosi karę za grzechy, a więc musiał zgrzeszyć. Hiob z kolei wołał, że ponosi karę niesprawiedliwie, bo nie jest winny żadnego zła. Tymczasem Bóg przez usta pewnego młodzieńca powiedział, że cierpienie nie wiąże się wcale z uczynkami człowieka: dobrymi czy złymi. Uczynki człowieka nie są tak wielkie, żeby zasługiwały na nagrodę lub karę od Boga. Cierpienie nie jest ani zawonione ani niezawinione ale jest jedną z tajemnic świata, tak jak to dlaczego morze, choć wzburzone, nie zaleje i nie zniszczy ziemi. Człowiek nie zrozumie do końca otaczającego go świata, a nawet jeśli poznaje przyczyny i mechanizmy przyrody, to jest wobec nich bezsilny. Są na tym świecie sprawy, które swoją mądrością i mocą objąć może tylko Bóg.
Odwieczne pytanie, które tutaj może się pojawić brzmi: „jeśli Bóg ma w ręku moc nad prawami natury, to dlaczego nie korzysta z niej dla pożytku wiernych?” A jeśli nawet korzysta, jeśli przychodzi z pomocą, jeśli przynosi ulgę, wysłuchuje modlitw i ratuje, to dlaczego nie od razu? Bóg nie reaguje od razu tylko pozwala na straty: czasu, sił, majątku, jakiegoś doczesnego dobra. Na pierwszy rzut oka nasze doczesne życie, nasz świat, nasze doczesne dobra, nasz czas, to jest wszystko, co mamy. Jeśli cokolwiek z tego tracimy, to mamy żal, wpadamy w panikę, zaczynamy się bać, bo ubywa naszego życia – kończy się nasz świat. Pan Jezus mógłby zawołać na nas wtedy dokładnie tak samo, jak zawołał na swoich uczniów w łodzi na wzburzonym jeziorze: „czemu tak bojaźliwi jesteście, jakże wam brak wiary”. I nie chodzi tu o brak wiary w moc Chrystusa, w to, że On może sobie poradzić z każdą burzą (a burza symbolizuje tu wszelkie nieszczęścia i cierpienia). Tutaj chodzi raczej o brak wiary w rzeczywistość wieczną, w to, co przekracza nasz świat. Gdybyśmy wierzyli, że w wieczności jest o wiele więcej życia i dobra, nie balibyśmy się aż tak o stratę dób doczesnych. Życiowa burza to barometr naszej wiary.
Kochani
Słyszymy dzisiaj o wskrzeszeniu córki Jaira – przełożonego synagogi w Kafarnaum. Zarówno w tym przypadku, jak i potem w przypadku łazarza Pan Jezus nie mówi o śmierci tylko o śnie: dziewczynka nie umarła tylko śpi, Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Pan Jezus budzi zmarłych ze śmierci jakby ze snu. Takie podejście do śmierci oznacza, że w oczach Bożych nie jest to największa tragedia, jaka może przydarzyć się człowiekowi. Śmierć jest smutna, tragiczna, bolesna, ale nie jest ostateczną klęską człowieka, bo dla Boga jest jedynie snem, z którego budzimy się do prawdziwego życia.
Dzisiaj życie, to życie doczesne, traktowane jest jako wartość absolutna. Zawsze na pierwszym miejscu życzymy sobie zdrowia, chcielibyśmy zatrzymać nasze ziemskie życie za wszelką cenę, a jeśli nie możemy, to przynajmniej je przedłużyć. Taki kult życia wydaje się zgodny z katolicką nauką o życiu. Przecież bronimy w Kościele życia pod poczęcia aż do naturalnej śmierci. Tymczasem to nie doczesne życie ale wieczne zbawienie jest najważniejsze. Przecież wciąż błogosławionymi i świętymi ogłaszani są męczennicy, którzy nie zatrzymali własnego życia, ale poświęcili je w imię Boga i wiary. Owszem, w Kościele broni się życia, ale nie dla samego życia, lecz w imię pewnych wyższych wartości. Są sytuacje, w których w imię Boże trzeba życia bronić, ale są sytuacje, w których za wiarę, w obronie bliźnich, za prawdę, za sprawiedliwość czy za ojczyznę trzeba życie oddać – przecież pielęgnujemy pamięć właśnie o takich bohaterach. Śmierć nie jest absolutną klęską, której trzeba unikać za wszelką cenę, a z drugiej strony to nie życie doczesne lecz wieczne jest absolutną wartością.
Ks. Węgrzyniak, analizując dzisiejsze pierwsze czytanie mówił, że śmierci Bóg nie uczynił, bo nie jest ona dla człowieka dobre, a Bóg jest jedynym źródłem wszelkiego dobra. Skoro dobro pochodzi od Boga, to znaczy, że ono ma znamiona wieczności i nieśmiertelności. Cuda wskrzeszenia są dla ans lekcją, żebyśmy nie pokładali nadziei w doczesnym życiu, ale w Bogu, który, jeśli nawet każe odejść z tego świata, to jednak jest źródłem życia wiecznego.
Popatrzmy jeszcze na tłum płaczek i żałobników, którzy robili hałas nad zmarłą córeczką Jaira. Kiedy Pan Jezus chciał ją wskrzesić – wyśmiali Go. Co to jest za płacz i żal, który w jednej chwili zmienia się w szyderczy śmiech? Jest to odgłos współczesnych ludzi, dla których liczy się nie tyle życie, ale to, ile można z niego dla siebie wyciągnąć i skorzystać.
Kochani
Okres wielkanocny kończy się kilkoma wielkimi uroczystościami: Wniebowstąpienie, Zesłanie Ducha Świętego, Matki Kościoła, Trójcy Przenajświętszej, Boże Ciało i oktawa, Najświętsze Serce Pana Jezusa i Niepokalane Serce Maryi. W wielu kościołach są wtedy odpusty, Pierwsze Komunie Święte, Rocznice i Bierzmowania. W tym czasie świętuje się jubileusze kapłańskie a jeszcze nie wymieniłem pomniejszych albo lokalnych świąt. Potem nagle wszystko jakby przycicha, uspokaja się i przychodzi czas zwykły, w którym bardzo wymowne okazują się przypowieści o Bożym Królestwie, które dzisiaj słyszeliśmy: przypowieść o ziarnie wrzuconym w ziemię i o ziarenku gorczycy.
Ojciec Szustak, kiedy mówił homilię o dzisiejszej Ewangelii, zwrócił uwagę na słowa: „ziarno samo z siebie wydaje plon”. W oryginale użyte jest tu greckie określenie: automata. To słowo kojarzy nam się dzisiaj z używanymi automatami, czyli maszynami, które za nas wykonują pracę, które pracują same, niezależnie od nas, np. pralka, itp. Jest to wielka prawda o Królestwie Bożym: Ono działa podczas uroczystości, procesji, organizacji, starań, kongresów, wysiłków, pracy, zgromadzeń i zjazdów, ale równie mocno działa samo, bez żadnego nakładu z naszej strony. Przecież Ewangelia mówi: „czy człowiek śpi, czy czuwa, ziarno rośnie”. My ludzie, którzy jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłego zabiegania i zatroskania o tej prawdzie zapominamy. I Pan Bóg zdaje się nam w czerwcowym czasie zwykłym o tym przypominać, tak jakby chciał powiedzieć: uspokójcie się teraz, uspokójcie się wreszcie, zaufajcie, miejcie więcej wiary, nie wszystko od was zależy. Królestwo Boże ma Bożą siłę w sobie i niezależnie czy chodzi o jego budowanie w rodzinie, w parafii czy w diecezji, nie wolno nam o tej sile zapomnieć i jej zlekceważyć: Byłby to brak wiary w Bożą moc i skoncentrowanie wyłącznie na sobie, jakby to od nas wszystko zależało. W uroczystości i święta mieliśmy czas rozkwitu, a teraz jest czas ukrytego wzrostu: cichego i pokornego.
Tak mocno przyzwyczailiśmy się do nerwowego zabiegania, ciężkiego wysiłku i mozolnej pracy, że boimy się tego, że nam się tego nie chce. Jeśli słyszymy jakiekolwiek zaproszenie do udziału w budowaniu Bożego Królestwa: przyjdź na spotkanie, włącz się do modlitwy czy grupy, pozwól dzieciom przychodzić do Chrystusa, nich one się włączą, to automatycznie w naszych sercach budzą się wątpliwości: a to trzeba będzie chodzić, a trzeba będzie rano wstawać, a trzeba będzie gdzieś pójść a może mi się nie będzie chciało, a wolę się nie zobowiązywać, bo potem trzeba się będzie wywiązać i tak do znudzenia. Albo zacznę się spowiadać, pracować nad sobą, a ile to walki mnie czeka, a ile trudów wyrzeczeń, ograniczania sobie wszystkiego, co przyjemne, a potem się będę męczyć, męczyć a i tak upadnę i wszystko pójdzie na marne. Niewolnicy samych siebie, więźniowie lęku i tego łez padołu, którzy tak mówią, nie zobaczą owoców Bożego Królestwa, które działa też automatycznie, jeśli zasiejemy jego ziarno w sercu. Tak wielu nie zobaczyło owoców, bo przeraziło się ciężarem, którego nie musieli nieść.
Drugą sprawą, na jaką warto zwrócić tu uwagę są losy ziarna. Już pierwsze czytanie mówi o oderwanej gałązce, a potem Ewangelia mówi o ziarnie rzuconym albo wkopanym w ziemię. Pan Jezus używa tu przykładów zaczerpniętych z przyrody. Zarodniki drzew są porywane i lecą z wiatrem, gałązki przeznaczane na sadzonki są odłamywane i zabierane daleko od drzewa, gdzie wyrosły. Ziarna najpierw złożone są w ciepłej i bezpiecznej dłoni siewcy, ale potem musi on je wyrzucić i rozsypać po polu. Ziarenko gorczycy może być nawet wręcz wdeptane w ziemię. Wymowa tego ewangelicznego obrazu jest bardzo czytelna. Do wzrostu Królestwa Bożego potrzeba jednej rzeczy: wcale nie jest tu mowa o pracy, orce, pielęgnowaniu, podlewaniu czy bronowaniu, ale właśnie o jakimś bardzo trudnym doświadczeniu: targaniu wiatrem, złamaniu, wyrzuceniu z bezpiecznego miejsca lub wkopaniu, a wręcz wdeptaniu w ziemię. Jeśli ktoś z nas przeżywa właśnie w życiu podobne doświadczenie, to niech wie, że jest bardzo blisko Królestwa Bożego, że jest bohaterem tych przypowieści. Przypowieści, które zawsze kończą się wzrostem, obfitym plonem lub pokazaniem prawdziwej siły Bożego Królestwa.
Benedykt XVI podczas swojego rozważania do dzisiejszej Ewangelii zauważył w niej dwa znaki: jeden to wzrost dzięki wielkiej sile zamkniętej w małych rozmiarach ziarenka i kontrast pomiędzy tym, co na początku było tak małe i liche, a na koniec przerosło wszelkie oczekiwania. Królestwo Boże ma swoją własną siłę i moc. Nie potrzebuje naszej pomocy do wzrostu. A dlatego przerasta nasze oczekiwania, że korzysta obficie z Bożej łaski. W tych przypowieściach jej symbolem jest światło słońca i woda, która pada na ziarno. Przykładem takiego małego, pokornego ziarenka zdanego całkiem na łaskę Bożą jest dla nas Maryja.
Każdy, kto sieje ziarno lub sadzi rośliny wykazuje się wiarą i zaufaniem kierunku Boga, bo przecież wszystko do końca od człowieka nie zależy. Wtedy drzewo, które wyrasta jest dynamiczne i żywe i tylko takie drzewo przyciąga do siebie ptaki. Tomasz Halik napisał, że Pan Jezus mówi o żywym drzewie a nie o kurniku z drewna. Bo Panu Jezusowi zależy na ptakach, które wzlatują w niebo, a nie na kurach czekających biernie na swój los.